Rząd Prawa i Sprawiedliwości chce zbudować w centralnej Polsce megalotnisko. Miałoby powstać pomiędzy Łodzią a Warszawą. A jego koszt? Ponad 20 miliardów złotych.
Jeżeli ono powstanie to lotniska np. w Bydgoszczy, Warszawie czy Radomiu przestaną istnieć. Argument rządzących: turyści podróżujący z krajów wschodnich i zachodnich będą przesiadali się w naszym kraju. Co ta inwestycja da Polakom? W przypadku gdy znikną mniejsze lotniska, to aby wylecieć za granicę będzie trzeba przejechać pół kraju. Oczywiście jak podaje NOWA TV inwestycja potrwa kilka lat, ale przy okazji twórcy programu „24 godziny” przypomnieli o niemieckich inspiracjach w tej kwestii. Megalotnisko nie powstało od kilku lat, a koszty jego budowy wzrosły trzykrotnie. Teoretycznie ma zostać oddane w tym roku, o ile znów coś nie „wyskoczy”. Zakładając jednak, że Niemcy chcą je dokończyć i ma spełniać dokładnie te same warunki co planowane w Polsce to pytanie nasuwa się jedno. Jakie szanse na rentowność ma polski obiekt, który powstanie później – przynajmniej o kilka lat, gdy już z niemieckich pasów będą startować samoloty wielu linii lotniczych? Przecież z racji położenia niemieckie megalotnisko przechwyci przynajmniej podróżujących z zachodu. W założeniu tych bogatszych klientów. Polsce pozostanie rynek wschodni z problemami z zapełnieniem zdawkowej liczby lotów. Jaki jest zatem sens tej inwestycji na naszej ziemi skoro bogatsze kraje nie potrafią sobie z nią poradzić lub gdy już takie megalotnisko mają?
Być może mamy zbyt dużo pieniędzy i powinniśmy wrócić do zadłużania kraju. Przypominam, że sytuacja w której było na rynku mnóstwo towaru, a Polska zadłużała się na świecie, nie była najlepszą strategią. Jednak coś z tym nadmiarem musi być na rzeczy skoro parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości lekką ręką wydają na noclegi olbrzymie pieniądze z naszych podatków. Choćby najnowszy przykład podawany przez Super Express. Adam Bielan, wicemarszałek Senatu za trzy noce w Krakowie zapłacił z publicznej kasy ponad 3 tysiące złotych! Nie będę przy tej okazji przypominał słów jakie politycy PiS wypowiadali o publicznych pieniądzach i co zarzucali PO. Może czasami nawet i słusznie, ale jednak miało być inaczej. Miała być „dobra zmiana” dla wszystkich, nie tylko dla członków partii Jarosława Kaczyńskiego i ich rodzin.