Jewgienia Boginska, Krzysztof Tyczko (po prawej), Maciej Januchowski (po lewej)

To miała być rezydencja artystyczna taka jak zwykle. Przynajmniej dla mnie. Znów ktoś przyjedzie, znów coś pokaże, znów napiszę łatwą i przyjemną wiadomość do radia. Z tej rutyny wyrwała mnie młoda, rosyjska reżyserka Jewgienia Boginska. Nie było to łagodne wyrwanie.

W kalendarzu 12 grudnia. Idąc na konferencję prasową byłem zupełnie w innym miejscu myślami. Rozpoczyna się. Na deskach Teatru Fredry fragment spektaklu „Piaskownica”. Aktorzy mówią swoje, grają fragment i koniec. Myślę sobie – to co zobaczyłem zupełnie do mnie nie przemawia. Nie rozumiem o co chodzi. Wychodząc z teatru umawiam się na rozmowę z reżyserką spektaklu.

Następnego dnia rozmawiamy studiu o „Piaskownicy” (Podcast tej rozmowy). Poruszam tematy ogólne, bo ma to być komedia, więc zapewne warto rozmawiać o pozytywnych rzeczach. Jewgienia w rozmowie podsuwa mi pewne znaki, słowa klucze, które jeszcze bardziej mnie wprowadzają w zakłopotanie. Teraz już nic nie rozumiem.

W ostatnim momencie, choć mam napięty grafik decyduję się na zobaczenie całości i rozwianie moich uprzedzeń lub ich potwierdzenie. Na szczęście jakieś miejsce w jednym z pierwszych rzędów jest wolne. Idę. Oglądam początek i widzę tę samą scenę z pokazu prasowego. A później… przenoszę się do innego świata. Plastyczność tego spektaklu, oświetlenie, klimat panujący w teatrze sprawiają, że jestem w tej tytułowej „Piaskownicy”. To co mówi Miłka trafia do mnie z jednej strony, a z drugiej padają słowa Protazka. Jednemu i drugiemu chcę odpowiedzieć. Z jedną i drugą postacią w jakiś sposób wchodzę w interakcję, bardziej w głowie. Z minuty na minutę odnajduję coraz więcej wspólnych cech pomiędzy nami. Jednak dostrzegam, że coraz bardziej nie możemy się „dogadać”, coraz więcej między nami nieporozumień, coraz więcej wymagam od nich zrozumienia mnie, a tym samym nie próbuję zrozumieć Miłki i Protazka. Teraz myślę sobie, że mógł to być zamierzony efekt reżyserki. Przychodzi ten kulminacyjny moment. Czuję się dziwnie blisko tej sytuacji i jednocześnie chcę się oddalić. Pojawia się wzruszenie. Na wszelki wypadek nie spoglądam na sąsiadów. Nie chcę zobaczyć ewentualnych łez w oczach pani po mojej prawej stronie i nie chcę okazać wzruszenia panu po lewej. To mój moment, to moje wzruszenie, to moja chwila intymności wśród 200, a może więcej osób. Wystarczyłoby jednak jedno szlochnięcie z sali i mogłaby wybuchnąć we mnie bomba. Spektakl jednak się nie kończy. Teraz zamiana ról i …. kurcze jestem jeszcze w tym wzruszeniu, a już odczuwam to niezrozumienie sprzed kilku minut. Teraz jeszcze głębiej. Nawet z małym wkurzeniem, że znów powraca, choć teoretycznie powinniśmy uczyć się na błędach. Aktorzy siedzą na skraju sceny, blisko pierwszych rzędów. To potęguje doznania. Patrzą się często w stronę widowni. Myślę sobie, że drugiego kulminacyjnego momentu nie wytrzymam. Ufff koniec. Ocean oklasków.

Po spektaklu gratuluję Jewgienii, choć jeszcze nie wiem jak. W głowie mętlik, ale wiem, że musimy porozmawiać o „Piaskownicy” raz jeszcze. Pierwsze podejście było płytkie i to jest moja wina. Po powrocie do domu odpalam Facebooka. Widzę już pierwsze wpisy. Olek Karwowski z „Przemian” piszę, że dziewczyny za nim płakały. Wcale się nie dziwię i dziękuję za to, że nie siedziały za mną. Z kolei Jarek Mikołajczyk pisze, że „To czego szukam w Teatrze, to Teatr, to stan, w którym po wyjściu ze spektaklu nawet nie próbuję myśleć o czym to było”. Jest wiele głosów, które oddają to co przeżyłem: że porusza, że uderza w najgłębsze zakamarki, że piękne.

Przez cały spektakl siedziałem w dwóch pozycjach: pierwsza była wyprostowana, jakbym się dystansował. Z kolei w drugiej zbliżałem się do bohaterów siedzących blisko widowni, na krawędzi sceny. Ukrywamy całe życie jakieś urazy do drugiej osoby przez co nie potrafimy z nią w odpowiedni sposób się komunikować, powtarzamy te same błędy, bo ciągle ten uraz powraca. Pozwalamy na to, by brał górę nad naszymi intencjami, emocjami, nad naszym podejściem zamiast wszystko sobie wyjaśnić i szczerze porozmawiać. Jak u bohaterów „Piaskownicy” błąkają się nasze myśli między tym co robimy, mówimy, a tym co chcemy powiedzieć lub zrobić. Ile razy w życiu byliśmy takim Protazkiem albo taką Miłką?

Jewgienia na spotkaniu po premierze „Piaskownicy” powiedziała, a właściwie przekazała swego rodzaju przesłanie, które brzmiało „Chciałabym, żeby polityka nie dzieliła ludzi”. Być może nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo aktualne, ważne staną się jej słowa następnego dnia.

Druga rozmowa z Jewgienią Boginską zostanie wyemitowana w moim programie po Świętach Bożego Narodzenia. Jest zdecydowanie głębsza, oparta na emocjach których doświadczyłem podczas spektaklu. Porozmawiamy m.in. o tych powtarzających się błędach, o tym dlaczego nie potrafimy się właściwie komunikować i … reszta w audycji.

 

Na marginesie

Mimo, że udało mi się spędzić z Jewgienią raptem 3 godziny zauważyłem pewną ważną rzecz. W rozmowie podczas wywiadu czy na konferencji prasowej była spokojna, niepozorna, skromna. Po premierze, na scenie zobaczyłem bardzo wesołą, energiczną, spontaniczną i radosną dziewczynę. Mam nadzieję, że wybaczysz mi Jewgienio to, że zdradzam naszą prywatną rozmowę, ale uważam, że jej treść jest szalenie wartościowa. Otóż Boginska powiedziała mi, że na scenie zobaczyłem jej duszę. Jednocześnie zapytała czy dla wszystkich jestem taki sam, w każdej sytuacji. Pierwsze moje słowa brzmiały „oczywiście, że tak. Taki jestem zawsze”. Po czym mózg przeanalizował co powiedziały usta i jakie zostało zadane pytanie. Nie, nie jestem zawsze i dla każdego taki sam. Aby zobaczyć moją duszę trzeba zasłużyć. Teraz dopiero o tym pomyślałem. A co najważniejsze uświadomiła mi to dziewczyna z dalekiego Sankt-Petersburga. Zabawne jak i gdzie można poznać bratnie dusze. Swoją drogą nieźle nas ktoś po tym świecie porozrzucał.

 

Polecam recenzje spektaklu:

Olka Karwowskiego w „Przemianach”

Jarka Mikołajczyka w „Popcentrali

 

P.S.

Dziękuję Krzysztofowi Tyczko za pomoc w realizacji obu rozmów. Twoja pomoc była nieoceniona.